Biblioteka

 
Czartery

 
Rejsy

 
Dla firm

 
Kursy specjalistyczne

 
Konsultacje

 
Pomoc w planowaniu rejsu

 
Szukasz skippera?

 
Przeprowadzanie jachtów

 
Last Minute!



 
 
 
Maroko (opublikowano pt.: Rejs z Marokiem w tle, "Jachting" 4/2012)
tekst: Danuta Kidawa

15 października – 5 listopada 2011 r.
PALMA (MAJORKA) – GIBRALTAR – CEUTA – MOHAMMEDIA (kotwicowisko) – EL JADIDA – PUERTO CALLERO (LANZEROTA) – ST MIGUEL (TENERYFA)
Jacht: Guanajo (Bavaria 50 Cruiser)
Kapitan: Andrzej Pochodaj
Statystyka rejsu: 1330 Mm/242h


Każdy rejs zaczyna się od planu. Nie od niego zależy jednak cały ostateczny sukces wyprawy. Dowód? Nasz rejs z Marokiem w tle.

Ciekawie (choć przypadkowo) dobrana, niemal wiecznie roześmiana i w dużej mierze obca sobie ekipa spotkała się w Palmie na Majorce. Czekała tu na nas Bavaria 50 Cruiser wyczarterowana z firmy ECC. Naszym celem była Teneryfa, a trasa miała wieść przez Cieśninę Gibraltarską i kilka portów na wybrzeżu marokańskim. Podczas trzech tygodni zostaliśmy jednak kilkakrotnie zaskoczeni i tylko nasza elastyczność oraz dopisujący nam dobry humor uratowały nasze wakacje.

Szczypta teorii

Nie wdając się w szczegóły, planowanie rejsu przebiega w kilku etapach, z których pierwszym jest wybór akwenu albo rejonu oraz sformułowanie celu wyprawy (np. staż, turystyka). Uważna lektura przewodników i artykułów pozwala się zorientować, co dokładnie warto w danym miejscu odwiedzić i zobaczyć. Następnie ma miejsce analiza warunków atmosferycznych, portów, zaopatrzenia, możliwości jachtu czy też ruchu statków. Zawsze opłaca się czasochłonne poszukiwanie informacji, nawiązywanie kontaktów z tymi, którzy „byli tam przed nami” i zadawanie wielu pytań. Warto także dokładnie przemyśleć, jakie czynniki mogą wpłynąć na przebieg rejsu i przygotować się na ewentualne modyfikacje.

Miłe rejsu początki

Nasz rejs został zaplanowany zanim ktokolwiek z załogi się na niego zapisał, więc każdy był świadomy przewidywanej trasy i spodziewanych warunków. Naszym marzeniem było zobaczyć egzotyczne Maroko, ale także pożeglować w słońcu i cieple, spędzić czas z wartościowymi, pogodnymi, ogarniętymi sportową pasją ludźmi i odpocząć. Wyruszyliśmy z Palmy pełni optymizmu i nadziei.

Początkowy etap to szybki trzydniowy rejs przez Morze Śródziemne, bez zawijania do portów, ze spotykanymi stadami delfinów i jednym kaszalotem. Trochę żagli, trochę silnika, dużo ciepła. Rozmowy o wszystkim i o niczym. Pyszne owoce i czasami ciut hiszpańskiego wina. I wolność od obowiązków, trosk, jesiennej szarugi. Naszymi pierwszymi i krótkimi przystankami na trasie były Gibraltar i Ceuta, gdzie uzupełniliśmy zapasy paliwa i żywności. Zaraz potem wzięliśmy kurs na oczekiwane Maroko.

Do trzech razy sztuka

Jak łatwo się domyślić, zgodnie ze sztuką planowania rejsu nasz skiper wiedział o portach w Tangerze i Mohammedii po prostu wszystko. Poza jednym drobnym szczegółem – że nas do nich nie wpuszczą… W pierwszym porcie od razu powiedziano nam, że mamy natychmiast wypływać i nigdy nie poznaliśmy przyczyny. Na pocieszenie kupiliśmy wiadro świeżych, bardzo różnych i kolorowych ryb. Nauczeni doświadczeniem w kolejnych portach staraliśmy się wcześniej nawiązać łączność radiową, ale nikt na nasze wezwania nie reagował. W Mohammedii natomiast pan na pomoście był całkiem miły i sprawiał wrażenie, że bardzo chce nam pomóc, ale nie miał dla nas miejsca. W tzw. królewskiej marinie są bowiem tylko dwa niewielkie pomosty, przy czym część miejsc była dla nas za płytka. Wszystko było zajęte. Wiele dni później dowiedzieliśmy się, że można było stanąć wzdłuż burty innego jachtu, ale wtedy nam na to nie pozwolono. Na dwie godziny stanęliśmy więc przed główkami portu na kotwicy, potem wróciliśmy zatankować wodę i popłynęliśmy dalej, nie chcąc marnować kilkunastu godzin w oczekiwaniu na odprawę.

W porcie El Jadida miejsca było jeszcze mniej, ale mogliśmy się tam zatrzymać. Cumowaliśmy burta w burtę i mieściły się trzy jachty, przy czym pierwszy stał przy betonowym nabrzeżu ze schodami. W porcie pływowym było to mało bezpieczne miejsce i na takim jachcie zawsze ktoś musiał być. Nie ryzykując dalszych nieprzyjemności, postanowiliśmy zostać tutaj przez niecałe 7 dni, traktując port jako wycieczkową bazę wypadową. Najpierw czekały nas jednak sprawy formalne. Załatwianie odprawy zajęło z przerwami prawie cały dzień, co było mało komfortowe zwłaszcza dla skipera, ale w końcu dobrnęliśmy do końca i mogliśmy się ruszyć z jachtu. W międzyczasie okazało się, że warto mieć ze sobą trochę drobiazgów na tzw. bakszysz. Nieprzygotowani pozbyliśmy się części papierosów i kawy.

Pierwsze kroki skierowaliśmy do kawiarni z dostępem do Internetu, by załatwić noclegi w Fezie i Marrakeszu. Potem znaleźliśmy firmę, w której wynajęliśmy busa z kierowcą. Zamówiliśmy dwie dłuższe wycieczki – dwudniową i trzydniową – bo od tego portu wymienione miejscowości są dość odległe. Kosztowało nas to niecałe 500 euro na 10 osób, co uznaliśmy za cenę zbyt atrakcyjną, by zmieniać sposób zwiedzania na pociągowo-autobusowy. Własny kierowca ma przecież same plusy.

Potem poszliśmy na spacer po mieście. El Jadida ma swoją starą część z murami obronnymi i portugalską cysterną, przyjemną promenadę, długą plażę, część nowoczesną i oczywiście targ, na którym można poczuć się trochę nieswojo. Wystarczą ciasnota, hałas i egzotyka, a uczucie niepokoju wzmaga się, gdy traci się na chwilę z oczu swoich ludzi. Z czasem można jednak do tej nietypowej dla Europejczyka atmosfery przywyknąć.

Przed pierwszym wyjazdem dowiedzieliśmy się, że w porcie można znaleźć faceta, który za odpowiednią opłatą popilnuje jachtu. Wynajmowały go załogi stojące obok nas i dzięki temu na pierwszą dwudniową wycieczkę mogliśmy pojechać w komplecie. Niestety pewne zawirowania i nieudane negocjacje podjęte po odpłynięciu sąsiednich jednostek i przycumowaniu się bezpośrednio do nabrzeża spowodowały, że podczas kolejnego wypadu skiper musiał zostać w porcie. Bardzo szkoda.

Fez

„Kolebka cywilizacji arabskiej. Tętniące życiem miasto (…), nazywane przez podróżników Atenami Afryki, leżące w północnej części kraju, jest jedną z najstarszych stolic Maroka”*.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – gdyby nie wymuszona okolicznościami modyfikacja naszych planów, prawdopodobnie nie dotarlibyśmy do tego pięknego miasta. Nie mielibyśmy okazji przenocować w szerokich łożach z baldachimami przepięknie zdobionego Riadu Sara. Nie zanurzylibyśmy się z przewodnikiem w labirynt ciasnych uliczek jednej z najpiękniejszych medyn, wpisanej na Listę Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Ludzkości UNESCO. Nie odurzyłby nas nieznośny i drażniący, a jednak wart poczucia zapach unoszący się przy zakładach garbarskich, którego nie były w stanie zagłuszyć trzymane tuż przy nosach świeże gałązki mięty. Nie zaskakiwałyby nas zabytki (szkoły koraniczne, mauzoleum, meczet), które ukazywały się naszym oczom tylko dzięki przewodnikowi. I z pewnością nie dotarlibyśmy (w drodze powrotnej) do królewskiego Meknes, świętego Mulaj Idris i rzymskiego Volubilis.

Po powrocie na jacht zrobiliśmy sobie dzień przerwy, poświęcony głównie ogarnięciu siebie i jachtu, a następnie wyruszyliśmy w kolejną podróż.

Marrakesz

„Owiany legendami i zapachem drzew pomarańczowych, wyrosły u stóp ośnieżonych szczytów Atlasu, wśród czerwonych murów gaju palmowego”*.

Czerwone miasto zachwyciło mnie od pierwszych chwil, już podczas samochodowej rundy wokół miejskich murów. Jednak najwięcej wrażeń dostarczył nam najsłynniejszy plac Dżemaa El-Fna, w okolicach którego spędziliśmy popołudnie i dwa wieczory. Niewiarygodny hałas, niezwykła nachalność lokalnych artystów, świeży sok pomarańczowy i setki straganów oferujących żywność, ciuchy i biżuterię. Korzystając z obfitości kupiliśmy prezent dla pozostawionego na jachcie skipera – typowo marokańskie żółte kapcie z ostrym czubkiem i przydeptaną na stałe piętą.

Następnego dnia pojechaliśmy do doliny Ourika, w góry Atlasu Wysokiego. Widzieliśmy typowe wioski Berberów, a wszechobecne chmury i deszcz nadawały górom niezwykłą atmosferę mimo braku widoków. Z busa wyruszyliśmy na dość długą wycieczkę, wspinając się wzdłuż potoku ścieżką wiodącą poprzez wiele dobrych sklepików, aż osiągnęliśmy wodospady.

Choć cwaniaków nigdzie nie brakowało, na jednego z najlepszych natknęliśmy się właśnie tam, w najwyższym punkcie naszej wyprawy. Mieliśmy dwie możliwości – powrót po śliskich kamieniach, wąską, dwukierunkową ścieżką lub wejście po jednej krótkiej drabinie i spokojne zejście inną, znacznie łagodniejszą trasą. Przeszkoda była tylko jedna – Arab, który przystawiał wspomnianą drabinę dopiero za odpowiednią opłatą. Zdecydowaliśmy się ponieść ten niespodziewany koszt, lekko go zbijając i nigdy tego nie żałowaliśmy.

Wieczorem, po powrocie do Marrakeszu, wybraliśmy się jeszcze do restauracji, w której mogliśmy obejrzeć taniec brzucha i kolejnego ranka opuściliśmy czerwone miasto.

Trudny wybór

Powrót na jacht dość gwałtownie przybliżył w czasie odkładaną na ostatnią chwilę i szeroko dyskutowaną decyzję o dalszej podróży. Część załogi chciała zostać w Maroku, nacieszyć się jego wyjątkowością i popłynąć jeszcze do portu Essaouira. Natomiast część wolała płynąć już na Wyspy Kanaryjskie. Choć wynik głosowania wskazał na Maroko, odmienna decyzja wypłynęła z prognozy pogody. Korzystając z przewidywanego jedynie na krótki czas wiatru, wyruszyliśmy na Kanary. To jeden z najpiękniejszych momentów rejsu – trzy doby baksztagu, pyszne jedzenie, lekcje z meteorologii i nawigacji na pływach. Cudowny, cichy czas.

Ostatni etap

Spośród Wysp Kanaryjskich zwiedziliśmy Lanzarote i Teneryfę, na każdej z nich pożyczając samochody (dostępne zawsze gdzieś w okolicach mariny) i podróżując według własnego planu. Pomiędzy wyspami mieliśmy dwa kolejne dni pięknej żeglugi, tym razem bajdewindem, co nieco skorygowało nasze plany, ale dostarczyło sporo wrażeń i radości. Rejs zakończyliśmy w marinie St. Miguel na Teneryfie, będąc pod świeżym wrażeniem wulkanicznych krajobrazów obu wysp.

Podsumowując, mimo wielu zmian w czasie trwania wyprawy, rejs był udany i pozostanie miłym wspomnieniem. Duża w tym zasługa świetnej ekipy i dobrego humoru. Kochana załogo! Bardzo dziękuję!

* cytaty pochodzą z artykułu o Królestwie Maroka opublikowanego w magazynie „Dookoła Świata”

powrót


 
 
 
 
Kontakt

 
Załoga SEAMASTER

 
Aktualności

 
Newsletter

 
Powiadom znajomego

 
Do ulubionych

 
Ankieta


 
(C) 2005 Seamaster.pl :: Zastrzeżenia prawne :: Mapa serwisu :: Thanks :: Cape Otway
Nie rób plagiatu stron SEAMASTERa - zostanie to wykryte przez program Copyscape! Aktualności SEAMASTERa